5 maja kilkanaścioro uczniów naszej szkoły (w tym troje czterolatków!) wraz z kilkunastoosobową reprezentacją absolwentów, a także mamami i paniami nauczycielkami wyruszyło na czterodniową wycieczkę w góry.
Kilka minut po godzinie trzeciej po uprzednim sprawdzeniu stanu technicznego autokaru przez policjantów ze służby drogowej wyruszyliśmy w drogę. Podekscytowanie uczestników było na tyle duże, że nie pozwoliło od razu na kontynuację przerwanego snu. Dopiero po dwóch godzinach uczniowie poczuli zmęczenie i „przymknęli oczko” na dłuższą chwilę.
Pierwszym punktem w naszym harmonogramie było zwiedzanie Zamku Królewskiego w Chęcinach. XIV- wieczna warownia zrobiła na nas duże wrażenie. Twierdza pozostaje w bardzo dobrym stanie, co pozwoliło na jej dogłębną eksplorację. Wejście na baszty zamku ukazały przepiękny widok na ziemie województwa świętokrzyskiego. W trakcie tych krótkich odwiedzin nie obeszło się bez przygód. Jeden z uczniów, chcąc wrzucić do skarbca grosik na szczęście, wrzucił na nieszczęście, oczywiście przypadkowo, swój telefon. Konieczna była interwencja ze strony kierownika zamku. W tym czasie pozostali zajęli się konsumpcją śniadania, robieniem zdjęć na koniu (dla ścisłości – na sztucznym) i oglądaniem średniowiecznego tańca w wykonaniu pracowników zamku i grupy uczniów zwiedzającej mury w tym samym czasie, co my.
Po dwóch godzinach zwiedzania wyruszyliśmy w dalszą drogę. Po kolejnych godzinach bezpiecznej podróży, ok. godz. 16 dotarliśmy do miejsca docelowego naszej podróży – miejscowości Murzasichle, gdzie przez kolejne 3 noce pensjonat „U Ani i Sławka” pełnił rolę miejsca wypoczynku i „naładowania akumulatorów” po trudach górskich wędrówek, a sąsiadujący z nim dom wypoczynkowy „U Kocia” gospody, w której „wiara”, jak mówiła nasza gospodyni, mogła pić i jeść do syta. Pierwszy dzień pobytu w urokliwej miejscowości zakończyliśmy relaksującym spacerem do supermarketu, w celu uzupełnienia zapasu kalorii niezbędnych do przestawienia naszego organizmu na tryb wydajny w dniu następnym.
Drugiego dnia obudziło nas bystre słońce za oknem i przepiękny widok z okna na Tatry, który towarzyszył nam nieodłącznie aż do końca pobytu, gdyż pogoda w trakcie tych czterech dni okazała się dla nas nader łaskawa. Po zjedzeniu śniadania udaliśmy się w krótką podróż autokarem do Palenicy Białczańskiej – miejsca, z którego wyruszyliśmy pieszo do Morskiego Oka. Niestraszne nam było tych 18 km w dwie strony, niestraszny deszcz, który spotkał nas przed dotarciem do celu, a także w drodze powrotnej (spokojnie, wszyscy byli doskonale przygotowani na taką ewentualność – w mig wyciągaliśmy kolorowe płaszcze przeciwdeszczowe). Nie zniechęcił nas także, a wręcz zmobilizował, widok jadących turystów na wozach ciągniętych przez konie. Robiliśmy regularne przerwy i odpoczywaliśmy, gdyż wiedzieliśmy, że cel wart jest takiego wysiłku. Po ponad trzech godzinach wędrówki dotarliśmy na miejsce. Widok przepięknego Morskiego Oka na tle jednych z najwyższych szczytów Tatr po stronie polskiej, pokrytych jeszcze śniegiem, dla wielu z nas pozostanie na długo w pamięci. Po zrobieniu pamiątkowych zdjęć weszliśmy do Schroniska PTTK, aby się ogrzać i posilić. Po godzinnym odpoczynku trzeba było ruszyć w drogę powrotną, choć niektórzy mieli nadzieję, że podjedzie po nas jakiś busik. Po znacznie szybszym powrocie, który trwał niecałe 2 godziny udaliśmy się na obiadokolację. Dzień zakończyliśmy wyjazdem do aquaparku, który mieścił się w Zakopanem. Godzinne pluski, zjazdy ze zjeżdżalni, zmagania w rwącej rzece były z pewnością jednymi z najprzyjemniejszych form aktywności podczas całego pobytu.
Wypoczęci, choć z zakwaszonymi nogami dzień trzeci rozpoczęliśmy wędrówką po Dolinie Strążyskiej (na nasze szczęście jednego z krótszych, w miarę łatwych i bardzo urokliwych szlaków turystycznych). Po godzince spokojnego spaceru dotarliśmy na polanę, a naszym oczom ukazał się przepiękny widok na Giewont. Przy herbaciarni chwilkę odpoczęliśmy, by wyruszyć w krótką, piętnastominutową, choć bardzo intensywną wędrówkę ku górnej części Doliny Strążyskiej, gdzie pod północną ścianą Giewontu znajdował się wodospad Siklawica. Chwilka dla fotoreporterów i musieliśmy wracać, gdyż ruch na tym krótkim odcinku i pod wodospadem zaczął się „korkować”. Po powrocie z doliny udaliśmy się autokarem do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na zakopiańskich Krzeptówkach wybudowanym jako votum za ocalenie życia papieża Jana Pawła II po zamachu z 13 maja 1981. Następnie udaliśmy się pod stację narciarską na Polanie Szymoszkowej, by wyciągiem wjechać na górę. U niektórych wjazd spowodował przyspieszone bicie serca, jednak po fakcie wszyscy zgodnie stwierdzili, że była to super przejażdżka! Kilkaset metrów dalej byliśmy już u celu, czyli na Gubałówce. Uczestnicy wycieczki w trakcie godziny wolnego czasu oddawali się zabawom (zjazd zjeżdżalnią grawitacyjną), kupowali pamiątki i odpoczywali. Ostatnim punktem dnia był spacer po Krupówkach – najsławniejszej ulicy w Zakopanem. Tu ponownie daliśmy się ponieść szałowi zakupów. Wyczerpani dwudniowym maratonem udaliśmy się do pensjonatu na obiadokolację. Wieczór zakończyliśmy wspólnym biesiadowaniem przy ognisku.
Ostatniego dnia wszyscy wstaliśmy dużo wcześniej, bo już przed godziną 6. Spakowani, najedzeni wsiedliśmy do autokaru, który zawiózł nas pod rondo Jana Pawła II, skąd „złapaliśmy” trzy busy, które zawiozły nas pod stację kolejki na Kasprowy Wierch w Kuźnicach. Okazało się, że byliśmy jedną z pierwszych grup, więc czas oczekiwania na wejście nie trwał dłużej niż pół godziny. Na szczycie, widoki zapierające dech w piersiach! Przepiękna panorama ośnieżonych Tatr. Lato i zima. Trudno opisać słowami emocje, jakie wzbudził w nas ten widok. Po prostu, trzeba to zobaczyć! Ograniczony czas zmusił nas, niestety, do zjazdu po około trzydziestu minutach. Po powrocie do autokaru wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Po drodze zatrzymaliśmy się na dwie godzinki w Krakowie, gdzie zobaczyliśmy Smoka Wawelskiego, weszliśmy na teren Zamku Królewskiego, by przejść potem na Rynek Starego Miasta, gdzie właśnie trwały prace renowacyjne przy Kościele Mariackim i pomniku Adama Mickiewicza. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w McDonaldzie J (zgodnie z zasadą - wycieczka bez McDonalda to wycieczka nieudana). Do domu wróciliśmy bezpiecznie kilka minut przed 22.
Wszyscy uczestnicy zgodnie twierdzą, że była to jedna z najbardziej udanych w historii wycieczek szkolnych organizowanych przez naszą placówkę. Z pewnością na długo pozostanie w naszej pamięci. Zadowoleni i rządni przygód uczniowie już rozmawiają o kolejnej wyprawie.